piątek, 30 grudnia 2011

Ciiiiicho sza...

Już kiedyś wspominałam że lubię patrzyć na śpiące dzieci. Słychać ich równe oddechy, a nad łóżeczkami unosi się leciutko sen. Czasem główka przytknie do szczebelków, czasem nóżki wyskoczą poza łóżeczko, ale rodzice poprawią i sprawią by się dobrze dalej śniło...

Jaki cudny spokój :)














































































































 

Króliczek zakupiony na
Ściegach Ręcznych od Alelale

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Święta, Święta i po

U nas jak zwykle hucznie i głośno.
Pełno dzieci pełno jedzenia, pełno śmiechu, pełno prezentów...


poniedziałek, 19 grudnia 2011

Jeju jeju Fajne :)


robotyreczne
www.shop.finelittleday.com
celapiu.pl


Pierwsza kolęda

Podczas krzątaniny domowej w weekend, usłyszałam melodię nieco znaną, zaskakująco wydobywającą się z gardła mojej starszej latorośli.
"Pójdźmy wszyscy do stajenki... "
Wychyliłam się znad zlewu, patrzę z zadziwieniem wielkim, ale nie pokazując po sobie wielkiej dumy przyłączam się do śpiewu.
Po zakończeniu zwrotki Maciek z zaskoczeniem nie ukrywanym się pyta
"Mamo, Ty też znasz tę piosenkę?!"
Odpowiadam, że to kolęda i znam ją od dzieciństwa.
"Eeee , śpiewałem tak głośno w przedszkolu że słyszałaś wszystko :)"

sobota, 10 grudnia 2011

Piernikowe zapachy


Jak co roku dzieciaki z wypchanymi buziami niczym chomiczki szalały z tworzeniem cudeniek piernikowych.

środa, 7 grudnia 2011

Mikołajki

Ale ten Mikołaj roztargniony synku, wszędzie porozrzucał dla Was prezenty!!! U dziadków, u nas u rodziców w pracy!! O rety rety!



Piękne lale





Wiecznie ispirujące mycakies
 

wtorek, 6 grudnia 2011

Opowiaski maćkowe "Logiczne myślenie"










































Oglądałam z synem mym Encyklopedię Ilustrowaną.
Otwarte karty na "Zanieczyszczeniu środowiska" objawiły przed dzieckiem wizję pięknej czystej i pachnącej rzeki spływającej w dół do morza. W miarę zbliżania się do ujścia zamienia się w szlam zanieczyszczony przez różnego rodzaju destrukcyjne działania.
Po chwili zamysłu zdegustowany Maluch zauważa:
Obrzydliwe!!! Na pewno Wilk to zrobił!!! Przyszedł i popsuł!
Ku wyjaśnieniu Wilk jest uosobieniem wszelkiego zła.
Zadziwia mnie logika Maćka.

-------------------------------------------------------------------
Kupisz mi Tato? 
Któregoś pięknego dnia usłyszał mój mąż, kiedy dziecko zobaczyło kolejną, wprost wymarzoną  zabawkę, w reklamie
Wiesz synku…
nastąpiła konsternacja
Przecież nie wylałem kosmetyków mamy...?

No i masz babo placek. Jak to trzeba uważać jak się rozmawia z dzieckiem, bo te małe istoty myślą bardzo logicznie.
Maciek przy kąpieli kilku krotnie wylał moje kosmetyki, tak cudownie się pieniły i pachniały… Misiek w panice i chwili narastającej rozpaczy powiedział że nie będzie zabawek bo pieniądze pójdą na odkupienie kosmetyków. Dziecko przyjęło do wiadomości i historia się nie powtórzyła :), ale tata teraz musi wyciągnąć konsekwencje :)

W czarnobiałym tonie

whiteandblack
podejrzane u Zezzulli

Oplotkowe cudeńka :)





















Czekamy na stronę Karolinko:)

Filcowe szaleństwo

wzięte z 7 rano

wtorek, 29 listopada 2011

Miny i ich znaczenie :)


Stereotypy



Ostatnio rozmawialiśmy na poważne tematy z paniami z przedszkola naszego Maćka.
Padłam ze śmiechu po prostu jak usłyszałam opowieści o tym jak nasz synek ukochany się bawi. Oczywiście nie omija zabaw najbardziej na świecie zakazanych takich jak skakanie na tak zwanego Małysza, z najwyższego punktu na placu zabaw. Jak to uprawia sztuki walki wespół zespół z kumplami.
Najbardziej ubawiłam się  jednak jak to mój słodki Maluszek razem z ulubioną koleżanką Anią bawi się w dom z podziałem na role, gdzie pojawia się oczywiście mama, tata, niunia (dzidzia) i piesek oczywiście (czyli cała rodzinka w komplecie). Scenki odbywają się w pobliżu kuchenki gdzie Ania gotuje obiad, a mój uroczy synek donośnym głosem "Jak tam obiad, co tak długo?"
Rety u nas w domu wykonujemy wspólnie prace domowe bez wspólnego poganiania się!

Stereotypy…hmm

poniedziałek, 28 listopada 2011

Z serii "Dzidzia w kąpieli"



Nadal mnie to zadziwia jak niesamowicie są do siebie podobni:)

wtorek, 22 listopada 2011

Kolejna fajna zabawa - buuuju

Podobnie jak przewrócony wiklinowy fotel, dzieci uwielbiają się bujać na huśtawce. Najchętniej razem. Czasem finisz jest nieco oklapnięty :)





PS: Kiedyś wspominałam że Maciek nie lubi się brudzić. HA! na załączonych obrazkach, widać że to się diametralnie zmieniło :)

Nie do wiary!

17.30 dzwonię do Miśka - Kochanie będę później niż zwykle, dużo pracy...
konsternacja po drugiej stronie słuchawki - hmm... pies uciekł :(
- Jak to uciekł!?
Moi współ bratymcy robotnicy jęknęli chórkiem- ooo nie!!! - pewnie przypomniała im się historia sprzed niedalej niż półtora miesiąca, której nawet nie chcę już wspominać. Ogólnie zatoczone koło czasoprzestrzeni.
Nie powiem co mi po głowie chodziło... Nie mogę do domu wracać, nie moge wyruszyć na poszukiwanie, ogólnie uziemienie :(
Zabieram się zatem w dodatkowym stresie za robotę, kończę jak mogę najszybciej. Wracam pociągiem, dzwonię by mój ukochany zabrał mnie z dworca cobym jak najszybciej mogła wydrukować ogłoszenia i biec je rozklejać w okolicy. Dzwonię - dojechałam.... - nie zrozumiałem, jesteśmy jeszcze w domu :(
No nic, nie poddaję się, jadę autobusem. W drodze od przystanku do domu wydzieram się tym swoim piskliwym glosikiem - PIIIIIMPEK, PSINA!!! rzecz jasna pies nie odpowiada. Zaczepiam przechodniów, bo się gapią jak na wariatkę, czy nie widzieli małego pieska o popielatej barwie co to go właściwie o tej porze dnia i tak nie będzie widać z racji jego wielkości i koloru. Oczywiście bez skutku.
Docieram do domu, pędzę do kompa wydrukować ogłoszenie. W międzyczasie Miś przygotowuje pacholęta do spania i słyszę krzyk- Maciek, co Ty masz na twarzy!!!- i niemal równocześnie , o ile to możliwe z jednego gardła- Emilka, zostaw kibel!!!- myśle, o matko Armagedon!!!
Maciek dorwał mój różowy lakier i pomalował sobie śliczne rumieńce. Emilka na szczęście nie zatopiła swych rączek w strumyczku, tata szybciej zamknął klapę :)

Pędzę po schodach w dół okrzykiem - wydrukuj zaraz wracam lecę do weterynarza może ktoś się zgłosił.
Docieram do naszej panie od przeglądów psich, a tu ... właśnie urocze dwie dziewczyny zapisują numer telefonu bo znalazły psa:)
Przynoszą mi nasze nieszczęście, które podobno pod furtką sterczało i się trzęsło na przemian, a to z zimna, a to ze stresu. Po prostu mieliśmy niezłe szczęście że nasz szary maluch się odnalazł :), bo trafił do dobrych duszyczek :)



niedziela, 13 listopada 2011

CiuciuBabka

Nie wiem dla czego, ale wydaje mi się że przez całe życie się gdzieś spieszę i czegoś szukam. Niestety często z marnym skutkiem hmmm...

Umówiłam się na weekend z dziewczynami i ich pociechami. Zaczęłam się zbierać ok 7 rano zaraz po przebudzeniu się Emilki. Wydawałoby się że do 11 jest sporo czasu. Wpadłam w wir porządków porannych, pomieszanych z przygotowaniem prowiantu, ciuchów etc. na wyjście. Po dwóch godzinach zabawy w CiuciuBabkę z różnymi przedmiotami zorientowałam się, że jestem w totalnym proszku, dom jest w ruinie, aparat nie naładowany, telefon to samo, ja nie wykąpana, dzieci nie ubrane, ogólnie dramat!!!

Pięć minut przed jedenastą wypadam z domu ciągnąc Maćka za rękę, z Emilką na rękach, trzema torbami, telefonem przy uchu, a tu jeszcze trzeba dojechać na Żoliborz dystans do pokonania
ok 20 min.Wsadziłam psa do domu, dzieci i torby do samochodu,  noooo i nareszcie jedziemy…

Jest cudownie tylko szkoda, że połowa Warszawki jest zakorkowana bo budowa metra, stadionu, przebudowa torowiska i dobrze tylko że Wisły nie przenoszą wrr... CiuciuBabki ciąg dalszy,
w poszukiwaniu ujścia na Żoliborz tak by nie wpaść w kolejny korek!

Spóźniona zaledwie 45 minut, spotkałam po drodze Elizę (bo była z małym u lekarza),  czekała na nas Jola która dotarła na czas :(













































Po posiedzeniu krótkim przy kawo-soczku wyruszamy na pobliski cudny plac zabaw. No i się zaczyna!!! Ja z tymi torbami ciężkimi jak pierun (nie potrafię się pakować na takie wyprawy zawsze biorę za dużo), biegam z językiem do pasa za dziećmi coby ich nie stracić z oczu, bo tłumy ludzi wyległo na słońce jesienne. Staram się popstrykać kilka fotek, bo to rzadkość takie spotkanie.


























































































W pewnym momencie tracę z oczu Maćka, latam wzrokiem po ubiorach dziecięcych iii…
ufff jest 10 metrów dalej, na drabince wisi. Odwracam się by zerknąć na Emilkę, a tej… O MATKO nie ma!!! Dziewczyny pełne podziwu zaskoczone moją stoicką miną w takiej sytuacji, poszukują razem ze mną, różowych kropek na płaszczyku Emi. Weszła mi chyba w nawyk ta "zabawa" CiuciuBabkowa.
Gdzie takie maleństwo kiepsko jeszcze chodzące i przewracające się co 10 kroków, mogło się podziać? Cztery głowy obracające się niczym sowy dookoła szukają dłuższą chwilę.
Moja zaradna dziewczynka odnalazła się na karuzeli, nie do wiary, ktoś z dorosłych ją posadził! Nie przyszło mi do głowy szukać jej na karuzeli! Pewnie podeszła, popatrzyła tymi swoimi niebieskimi oczętami i po chwili zauroczony dorosły Ktoś, usadowił ją na ławeczce pośród rozbawionej gawiedzi :). Niezliczone razy jeszcze tego dnia poszukiwałam swych rozbawionych pociech. Z tej wyprawy utrwalił mi się obraz Emilki, podążającej maleńką ścieżką usypaną złotymi liśćmi, z wyciągniętymi rączkami uciekającej w bliżej nie określonym kierunku. Maćka natomiast z czapeczką na bakier
z okrzykiem Tarzana na ustach, zdobywającego kolejny szczyt wspinaczkowy:)



















































































Dzień się zakończył szczęśliwie. Ciuciubabka zapewne jeszcze nie raz nawiedzi nasz dom i zakłóci jego spokój… coby tylko kończyła się dobrze i pozostawiała jedynie przygody do rozpamiętywania :)

poniedziałek, 17 października 2011

Się działo oj działo…

Po ostatnim tygodniu mam wrażenie że jakiś walec po mnie przejechał. Zaczęło się od złego samopoczucia Emilki, niestety nie było to zwykłe przeziębienie lecz problemy żołądkowe. W między czasie mój Ukochany znalazł pieska, małego sznaucerka, który miał ok 3 miesiące, pobył u nas 3 dni po czym zwiał mały powsinoga, pozostawiając nieopisaną dziurę w sercu.
Moja czujność dodatkowo uśpiona pobytem w robocie, który notabene do łatwych przeżyć nie należy, spowodowała że nie dostrzegłam zbliżającego się zagrożenia podążającego w swej paskudnej postaci do mojego dziecka szybkimi krokami:(
Ciocia G. wspominała że Emilka mało pije i że ma problemy brzuszkowe, ale moje dzieci nie należą do osób pochłaniających płyny w hektolitrach…
Po ciężkim piątku tydzień później, trwających zmaganiach i huśtawkach w zdrowiu Emi ciocia G. dzwoni i mówi że kiepsko jest. No więc ja dzwonię to naszej rodzinnej i zaprzyjaźnionej od lat lekarki i umawiam się na wizytę. Na wizycie słyszę, że to małe dziecko, że to nie dobrze, że sam organizm sobie nie poradzi, że jak tak dalej pójdzie to szpital i kroplówy!!! i że moje Maleństwo jest ODWODNIONE!!! Myślę sobie kiepsko jest :( ja zła matka ect.…  
Walka przez cały weekend coby wypiła dziecina choć kropelkę płynu była masakrycznie trudna, a uwierzcie mi, że nie ma nic w świecie trudniejszego niż robienie coś na siłę nawet jeśli tłumaczymy sobie że to przecież dla dobra maleństwa. Serce pęka gdy widzisz te wielkie zrozpaczone oczy mówiące mamo nieeeee… :)

Jak to w filmach i w życiu bywa są dwa wątki, jeden główny i kilka pobocznych o pracy pisać nie będę ;), a o psie, którego wątek się nie zakończył w rodzinnych rozmowach chętnie :). Podjęliśmy decyzję, z którą się nosiliśmy od początku małżeństwa i mieszkania razem, że kupimy psa. Psina która nas uraczyła wizytą pokazała że poradzimy sobie z kolejnym dzieckiem nawet jeśli ma cztery łapy i sierść :)
Teraz siedzimy przed komputerami, dzieciaki śpią, dwa w łóżeczkach, a jedno na posłaniu pod nogami :)





































Emilkowy chorobowy wątek niestety się jeszcze nie zakończył i walka nadal trwa, dziś w związku z tym, że nie dostaliśmy się do przychodni, w akcie rozpaczy skierowałam się do Centrum Zdrowia Dziecka. Pani w rejestracji z wielką łaską mnie przyjęła, choć powinnam się skierować na Niekłańską (a ja tego szpitala nie lubię bo mają rodziców i uczucia dziecka oraz jego ewentualne urazy psychiczne w tak zwanym d.), miałam nieprzyjemność oddać starsze dziecko pod opiekę jakże skostniałego systemu pachnącego jeszcze PRLem. Uczucia jakie uczucia!, przecież to tylko pacjent, kolejny numerek w statystyce, a nie człowiek wrrrr  Halo to małe dziecko, a jego rodzice oddają w ręce lekarza to co mają najcenniejszego życie i zdrowie swojej Nadziei. Z tego rozpamiętywania oddaliłam się od sedna. Naczekałyśmy się w poczekalni potem w izolatce, lekarka miła i rzetelna (światełko w labiryncie biurokracji) lecz nie mogąca nam pomóc bo wszystkie stanowiska z kroplówką zajęte, ale się starała, myśmy w tym czasie czekały dalej (dobrze że Emi spała). Suma summarum odbiłyśmy się niczym dwie piłeczki od muru i jesteśmy w punkcie wyjścia. Jutro mamy się dobić do lekarze pierwszego kontaktu, bo w szpitalu nam nie pomogli :(.
Nie opanowane szczęście dopiero wieczorem nas nawiedziło, Emilka wypiła ok 30ml TO SUKCES!!! Choć wizyta jutrzejsza musi dojść do skutku to i tak moja wychudzona i blada mała okruszyna ma w brzuszku kilka kropel życiodajnego płynu :)


poniedziałek, 10 października 2011

UrodzinoChrzestnie


Urodziny Emilkowe połączyliśmy z chrztem. Było dużo przygotowań i sporo stresu. Wrzesień był pod znakiem powrotu do pracy i wielkiego przedsięwzięcia rodzinnego jakim było przygotowanie przyjęcia na 40 osób. Ale się udało :)
Nie ma to jak celebrować święta rodzinne w dużym gronie.

Zamówiliśmy zdjęcia (na które wciąż czekamy), przyjechali bardzo sympatyczni Paparazzi by zrobić reportaż z przygotowań. Ja oczywiście w łazience, Emilka śpi tylko chłopcy jako tako ogarnięci. No więc wyskakuję w sukience (na szczęście), lecz z jedną rzęsą przyklejoną myśląc że to Kasia (chrzestna) przyjechała, a tu niespodzianka. No więc rozmawiam z Paparazzi z jednym zasłoniętym okiem bo głupio to wygląda ;) słyszę że się mała obudziła więc zagarniam Wszystkich na górę, w tym czasie wpada chrzestny (wujo Michał). Emilka rozdrażniona, ogólny rozgardiasz, sukieneczka jeszcze nie wyprasowana, ja z jedną rzęsą i mokrą głową. Emilka się rozkręca w rozpaczy gdy widzi wujka bo jest duży i ma niski głos masakra… a tu miały być zdjęcia piękne i uśmiechnięte. No nic mówię sobie i się ogarniam, rozdaję zadania w między czasie przyjeżdża chrzestna więc jest więcej rąk do pracy bo tu jeszcze trzeba przystrojenie stołu powycinać…
Tak po tysiącu jeszcze czynnościach dokańczających kosmetykę moją, dzieci, domu i dogotowaniu potraw wypadamy do kościoła. I tak już całkiem z uśmiechem doszliśmy do sedna tego dnia. 

Emilka się spisała jak należy, końcówka uroczystości w świątyni tylko nieco stała się nerwowa jak stolik z wodą święconą zaczął wędrować na głowie dziecka w bliżej nieokreślonym kierunku. Ksiądz rozsądnie zatem poinformował zgromadzonych, iż zakończy szybciej nim stolik runie na podłogę :)

Reszta pozostaje w pamięci gości, bo ja głównie wydawałam jedzenie…
Powiem tylko na koniec, że kocham celebrować i mieć pełen dom ludzi :) nawet jeśli nie mam czasu ze wszystkimi porozmawiać. Bo ważne jest dla mnie widzieć Wszystkich wokół swojej rodziny.

 






wtorek, 4 października 2011

Jesiennie

Miały nie wyjść, a są cudowne :)
Było fajosko, ciocia Kasia się spisała i cykcykała i cykcykała i konie pokazała…


Już myślałam że się nie spotkamy na jesienne cykanie, bo przecież drewna do kominka
na zimę trzeba było nawieźć, a tego duuużo i daleko było. Więc chłopaki jak na mężczyzn przystało o rodzinę zadbali i popędzili dzielnie nosić te drwa, a my jak to na dziewczyny przystało popędziłyśmy na zakupy ciuchowe…

Dotarliśmy na szczęście do celu choć nieco przesunęło się wszystko w czasie udało się dopaść ciepłe jesienne złociste słonko.
Kasia dzielnie biegała z aparatem na około naszej rozbrykanej rodzinki wyginała się i pstrykała z każdej strony co się da…
Choć w poniedziałek ze skwaszoną miną oznajmiła iż będę ją nienawidzić bo niewyraźne wyszły i perfekcyjna dusz ją boli że to nie to co by chciała… lecz jak zobaczyłam co wyszło jestem szczerze zadowolona z efektu i serce mamy się raduje na widok tak cudnie uchwyconych urwisów:)
Dzięki Ci Kasiu!!!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

A dziś…

Ten początkowy rozgardiasz stał się miejscem zabaw i odpoczynku na słoneczku :) lub w cieniu w zależności od preferencji :)






























niedziela, 31 lipca 2011

Wiosna


Z braku sznurka, niczym pomysłowy Dobromir wyznaczyłam kablem kształt rabaty :)
Miała być "rzeka" z trawy:)
…a Maciek świetnie wiedział co robić. :)


















































Rośnie


No i urosła… i trzeba kosić
















sobota, 30 lipca 2011

Ulubione




























































Po co komu zabawki…
skoro można przekręcić fotel i udawać że jest pojazdem :)