poniedziałek, 17 października 2011

Się działo oj działo…

Po ostatnim tygodniu mam wrażenie że jakiś walec po mnie przejechał. Zaczęło się od złego samopoczucia Emilki, niestety nie było to zwykłe przeziębienie lecz problemy żołądkowe. W między czasie mój Ukochany znalazł pieska, małego sznaucerka, który miał ok 3 miesiące, pobył u nas 3 dni po czym zwiał mały powsinoga, pozostawiając nieopisaną dziurę w sercu.
Moja czujność dodatkowo uśpiona pobytem w robocie, który notabene do łatwych przeżyć nie należy, spowodowała że nie dostrzegłam zbliżającego się zagrożenia podążającego w swej paskudnej postaci do mojego dziecka szybkimi krokami:(
Ciocia G. wspominała że Emilka mało pije i że ma problemy brzuszkowe, ale moje dzieci nie należą do osób pochłaniających płyny w hektolitrach…
Po ciężkim piątku tydzień później, trwających zmaganiach i huśtawkach w zdrowiu Emi ciocia G. dzwoni i mówi że kiepsko jest. No więc ja dzwonię to naszej rodzinnej i zaprzyjaźnionej od lat lekarki i umawiam się na wizytę. Na wizycie słyszę, że to małe dziecko, że to nie dobrze, że sam organizm sobie nie poradzi, że jak tak dalej pójdzie to szpital i kroplówy!!! i że moje Maleństwo jest ODWODNIONE!!! Myślę sobie kiepsko jest :( ja zła matka ect.…  
Walka przez cały weekend coby wypiła dziecina choć kropelkę płynu była masakrycznie trudna, a uwierzcie mi, że nie ma nic w świecie trudniejszego niż robienie coś na siłę nawet jeśli tłumaczymy sobie że to przecież dla dobra maleństwa. Serce pęka gdy widzisz te wielkie zrozpaczone oczy mówiące mamo nieeeee… :)

Jak to w filmach i w życiu bywa są dwa wątki, jeden główny i kilka pobocznych o pracy pisać nie będę ;), a o psie, którego wątek się nie zakończył w rodzinnych rozmowach chętnie :). Podjęliśmy decyzję, z którą się nosiliśmy od początku małżeństwa i mieszkania razem, że kupimy psa. Psina która nas uraczyła wizytą pokazała że poradzimy sobie z kolejnym dzieckiem nawet jeśli ma cztery łapy i sierść :)
Teraz siedzimy przed komputerami, dzieciaki śpią, dwa w łóżeczkach, a jedno na posłaniu pod nogami :)





































Emilkowy chorobowy wątek niestety się jeszcze nie zakończył i walka nadal trwa, dziś w związku z tym, że nie dostaliśmy się do przychodni, w akcie rozpaczy skierowałam się do Centrum Zdrowia Dziecka. Pani w rejestracji z wielką łaską mnie przyjęła, choć powinnam się skierować na Niekłańską (a ja tego szpitala nie lubię bo mają rodziców i uczucia dziecka oraz jego ewentualne urazy psychiczne w tak zwanym d.), miałam nieprzyjemność oddać starsze dziecko pod opiekę jakże skostniałego systemu pachnącego jeszcze PRLem. Uczucia jakie uczucia!, przecież to tylko pacjent, kolejny numerek w statystyce, a nie człowiek wrrrr  Halo to małe dziecko, a jego rodzice oddają w ręce lekarza to co mają najcenniejszego życie i zdrowie swojej Nadziei. Z tego rozpamiętywania oddaliłam się od sedna. Naczekałyśmy się w poczekalni potem w izolatce, lekarka miła i rzetelna (światełko w labiryncie biurokracji) lecz nie mogąca nam pomóc bo wszystkie stanowiska z kroplówką zajęte, ale się starała, myśmy w tym czasie czekały dalej (dobrze że Emi spała). Suma summarum odbiłyśmy się niczym dwie piłeczki od muru i jesteśmy w punkcie wyjścia. Jutro mamy się dobić do lekarze pierwszego kontaktu, bo w szpitalu nam nie pomogli :(.
Nie opanowane szczęście dopiero wieczorem nas nawiedziło, Emilka wypiła ok 30ml TO SUKCES!!! Choć wizyta jutrzejsza musi dojść do skutku to i tak moja wychudzona i blada mała okruszyna ma w brzuszku kilka kropel życiodajnego płynu :)


poniedziałek, 10 października 2011

UrodzinoChrzestnie


Urodziny Emilkowe połączyliśmy z chrztem. Było dużo przygotowań i sporo stresu. Wrzesień był pod znakiem powrotu do pracy i wielkiego przedsięwzięcia rodzinnego jakim było przygotowanie przyjęcia na 40 osób. Ale się udało :)
Nie ma to jak celebrować święta rodzinne w dużym gronie.

Zamówiliśmy zdjęcia (na które wciąż czekamy), przyjechali bardzo sympatyczni Paparazzi by zrobić reportaż z przygotowań. Ja oczywiście w łazience, Emilka śpi tylko chłopcy jako tako ogarnięci. No więc wyskakuję w sukience (na szczęście), lecz z jedną rzęsą przyklejoną myśląc że to Kasia (chrzestna) przyjechała, a tu niespodzianka. No więc rozmawiam z Paparazzi z jednym zasłoniętym okiem bo głupio to wygląda ;) słyszę że się mała obudziła więc zagarniam Wszystkich na górę, w tym czasie wpada chrzestny (wujo Michał). Emilka rozdrażniona, ogólny rozgardiasz, sukieneczka jeszcze nie wyprasowana, ja z jedną rzęsą i mokrą głową. Emilka się rozkręca w rozpaczy gdy widzi wujka bo jest duży i ma niski głos masakra… a tu miały być zdjęcia piękne i uśmiechnięte. No nic mówię sobie i się ogarniam, rozdaję zadania w między czasie przyjeżdża chrzestna więc jest więcej rąk do pracy bo tu jeszcze trzeba przystrojenie stołu powycinać…
Tak po tysiącu jeszcze czynnościach dokańczających kosmetykę moją, dzieci, domu i dogotowaniu potraw wypadamy do kościoła. I tak już całkiem z uśmiechem doszliśmy do sedna tego dnia. 

Emilka się spisała jak należy, końcówka uroczystości w świątyni tylko nieco stała się nerwowa jak stolik z wodą święconą zaczął wędrować na głowie dziecka w bliżej nieokreślonym kierunku. Ksiądz rozsądnie zatem poinformował zgromadzonych, iż zakończy szybciej nim stolik runie na podłogę :)

Reszta pozostaje w pamięci gości, bo ja głównie wydawałam jedzenie…
Powiem tylko na koniec, że kocham celebrować i mieć pełen dom ludzi :) nawet jeśli nie mam czasu ze wszystkimi porozmawiać. Bo ważne jest dla mnie widzieć Wszystkich wokół swojej rodziny.

 






wtorek, 4 października 2011

Jesiennie

Miały nie wyjść, a są cudowne :)
Było fajosko, ciocia Kasia się spisała i cykcykała i cykcykała i konie pokazała…


Już myślałam że się nie spotkamy na jesienne cykanie, bo przecież drewna do kominka
na zimę trzeba było nawieźć, a tego duuużo i daleko było. Więc chłopaki jak na mężczyzn przystało o rodzinę zadbali i popędzili dzielnie nosić te drwa, a my jak to na dziewczyny przystało popędziłyśmy na zakupy ciuchowe…

Dotarliśmy na szczęście do celu choć nieco przesunęło się wszystko w czasie udało się dopaść ciepłe jesienne złociste słonko.
Kasia dzielnie biegała z aparatem na około naszej rozbrykanej rodzinki wyginała się i pstrykała z każdej strony co się da…
Choć w poniedziałek ze skwaszoną miną oznajmiła iż będę ją nienawidzić bo niewyraźne wyszły i perfekcyjna dusz ją boli że to nie to co by chciała… lecz jak zobaczyłam co wyszło jestem szczerze zadowolona z efektu i serce mamy się raduje na widok tak cudnie uchwyconych urwisów:)
Dzięki Ci Kasiu!!!