wtorek, 29 listopada 2011

Miny i ich znaczenie :)


Stereotypy



Ostatnio rozmawialiśmy na poważne tematy z paniami z przedszkola naszego Maćka.
Padłam ze śmiechu po prostu jak usłyszałam opowieści o tym jak nasz synek ukochany się bawi. Oczywiście nie omija zabaw najbardziej na świecie zakazanych takich jak skakanie na tak zwanego Małysza, z najwyższego punktu na placu zabaw. Jak to uprawia sztuki walki wespół zespół z kumplami.
Najbardziej ubawiłam się  jednak jak to mój słodki Maluszek razem z ulubioną koleżanką Anią bawi się w dom z podziałem na role, gdzie pojawia się oczywiście mama, tata, niunia (dzidzia) i piesek oczywiście (czyli cała rodzinka w komplecie). Scenki odbywają się w pobliżu kuchenki gdzie Ania gotuje obiad, a mój uroczy synek donośnym głosem "Jak tam obiad, co tak długo?"
Rety u nas w domu wykonujemy wspólnie prace domowe bez wspólnego poganiania się!

Stereotypy…hmm

poniedziałek, 28 listopada 2011

Z serii "Dzidzia w kąpieli"



Nadal mnie to zadziwia jak niesamowicie są do siebie podobni:)

wtorek, 22 listopada 2011

Kolejna fajna zabawa - buuuju

Podobnie jak przewrócony wiklinowy fotel, dzieci uwielbiają się bujać na huśtawce. Najchętniej razem. Czasem finisz jest nieco oklapnięty :)





PS: Kiedyś wspominałam że Maciek nie lubi się brudzić. HA! na załączonych obrazkach, widać że to się diametralnie zmieniło :)

Nie do wiary!

17.30 dzwonię do Miśka - Kochanie będę później niż zwykle, dużo pracy...
konsternacja po drugiej stronie słuchawki - hmm... pies uciekł :(
- Jak to uciekł!?
Moi współ bratymcy robotnicy jęknęli chórkiem- ooo nie!!! - pewnie przypomniała im się historia sprzed niedalej niż półtora miesiąca, której nawet nie chcę już wspominać. Ogólnie zatoczone koło czasoprzestrzeni.
Nie powiem co mi po głowie chodziło... Nie mogę do domu wracać, nie moge wyruszyć na poszukiwanie, ogólnie uziemienie :(
Zabieram się zatem w dodatkowym stresie za robotę, kończę jak mogę najszybciej. Wracam pociągiem, dzwonię by mój ukochany zabrał mnie z dworca cobym jak najszybciej mogła wydrukować ogłoszenia i biec je rozklejać w okolicy. Dzwonię - dojechałam.... - nie zrozumiałem, jesteśmy jeszcze w domu :(
No nic, nie poddaję się, jadę autobusem. W drodze od przystanku do domu wydzieram się tym swoim piskliwym glosikiem - PIIIIIMPEK, PSINA!!! rzecz jasna pies nie odpowiada. Zaczepiam przechodniów, bo się gapią jak na wariatkę, czy nie widzieli małego pieska o popielatej barwie co to go właściwie o tej porze dnia i tak nie będzie widać z racji jego wielkości i koloru. Oczywiście bez skutku.
Docieram do domu, pędzę do kompa wydrukować ogłoszenie. W międzyczasie Miś przygotowuje pacholęta do spania i słyszę krzyk- Maciek, co Ty masz na twarzy!!!- i niemal równocześnie , o ile to możliwe z jednego gardła- Emilka, zostaw kibel!!!- myśle, o matko Armagedon!!!
Maciek dorwał mój różowy lakier i pomalował sobie śliczne rumieńce. Emilka na szczęście nie zatopiła swych rączek w strumyczku, tata szybciej zamknął klapę :)

Pędzę po schodach w dół okrzykiem - wydrukuj zaraz wracam lecę do weterynarza może ktoś się zgłosił.
Docieram do naszej panie od przeglądów psich, a tu ... właśnie urocze dwie dziewczyny zapisują numer telefonu bo znalazły psa:)
Przynoszą mi nasze nieszczęście, które podobno pod furtką sterczało i się trzęsło na przemian, a to z zimna, a to ze stresu. Po prostu mieliśmy niezłe szczęście że nasz szary maluch się odnalazł :), bo trafił do dobrych duszyczek :)



niedziela, 13 listopada 2011

CiuciuBabka

Nie wiem dla czego, ale wydaje mi się że przez całe życie się gdzieś spieszę i czegoś szukam. Niestety często z marnym skutkiem hmmm...

Umówiłam się na weekend z dziewczynami i ich pociechami. Zaczęłam się zbierać ok 7 rano zaraz po przebudzeniu się Emilki. Wydawałoby się że do 11 jest sporo czasu. Wpadłam w wir porządków porannych, pomieszanych z przygotowaniem prowiantu, ciuchów etc. na wyjście. Po dwóch godzinach zabawy w CiuciuBabkę z różnymi przedmiotami zorientowałam się, że jestem w totalnym proszku, dom jest w ruinie, aparat nie naładowany, telefon to samo, ja nie wykąpana, dzieci nie ubrane, ogólnie dramat!!!

Pięć minut przed jedenastą wypadam z domu ciągnąc Maćka za rękę, z Emilką na rękach, trzema torbami, telefonem przy uchu, a tu jeszcze trzeba dojechać na Żoliborz dystans do pokonania
ok 20 min.Wsadziłam psa do domu, dzieci i torby do samochodu,  noooo i nareszcie jedziemy…

Jest cudownie tylko szkoda, że połowa Warszawki jest zakorkowana bo budowa metra, stadionu, przebudowa torowiska i dobrze tylko że Wisły nie przenoszą wrr... CiuciuBabki ciąg dalszy,
w poszukiwaniu ujścia na Żoliborz tak by nie wpaść w kolejny korek!

Spóźniona zaledwie 45 minut, spotkałam po drodze Elizę (bo była z małym u lekarza),  czekała na nas Jola która dotarła na czas :(













































Po posiedzeniu krótkim przy kawo-soczku wyruszamy na pobliski cudny plac zabaw. No i się zaczyna!!! Ja z tymi torbami ciężkimi jak pierun (nie potrafię się pakować na takie wyprawy zawsze biorę za dużo), biegam z językiem do pasa za dziećmi coby ich nie stracić z oczu, bo tłumy ludzi wyległo na słońce jesienne. Staram się popstrykać kilka fotek, bo to rzadkość takie spotkanie.


























































































W pewnym momencie tracę z oczu Maćka, latam wzrokiem po ubiorach dziecięcych iii…
ufff jest 10 metrów dalej, na drabince wisi. Odwracam się by zerknąć na Emilkę, a tej… O MATKO nie ma!!! Dziewczyny pełne podziwu zaskoczone moją stoicką miną w takiej sytuacji, poszukują razem ze mną, różowych kropek na płaszczyku Emi. Weszła mi chyba w nawyk ta "zabawa" CiuciuBabkowa.
Gdzie takie maleństwo kiepsko jeszcze chodzące i przewracające się co 10 kroków, mogło się podziać? Cztery głowy obracające się niczym sowy dookoła szukają dłuższą chwilę.
Moja zaradna dziewczynka odnalazła się na karuzeli, nie do wiary, ktoś z dorosłych ją posadził! Nie przyszło mi do głowy szukać jej na karuzeli! Pewnie podeszła, popatrzyła tymi swoimi niebieskimi oczętami i po chwili zauroczony dorosły Ktoś, usadowił ją na ławeczce pośród rozbawionej gawiedzi :). Niezliczone razy jeszcze tego dnia poszukiwałam swych rozbawionych pociech. Z tej wyprawy utrwalił mi się obraz Emilki, podążającej maleńką ścieżką usypaną złotymi liśćmi, z wyciągniętymi rączkami uciekającej w bliżej nie określonym kierunku. Maćka natomiast z czapeczką na bakier
z okrzykiem Tarzana na ustach, zdobywającego kolejny szczyt wspinaczkowy:)



















































































Dzień się zakończył szczęśliwie. Ciuciubabka zapewne jeszcze nie raz nawiedzi nasz dom i zakłóci jego spokój… coby tylko kończyła się dobrze i pozostawiała jedynie przygody do rozpamiętywania :)