Po ostatnim tygodniu mam wrażenie że jakiś walec po mnie przejechał. Zaczęło się od złego samopoczucia Emilki, niestety nie było to zwykłe przeziębienie lecz problemy żołądkowe. W między czasie mój Ukochany znalazł pieska, małego sznaucerka, który miał ok 3 miesiące, pobył u nas 3 dni po czym zwiał mały powsinoga, pozostawiając nieopisaną dziurę w sercu.
Moja czujność dodatkowo uśpiona pobytem w robocie, który notabene do łatwych przeżyć nie należy, spowodowała że nie dostrzegłam zbliżającego się zagrożenia podążającego w swej paskudnej postaci do mojego dziecka szybkimi krokami:(
Ciocia G. wspominała że Emilka mało pije i że ma problemy brzuszkowe, ale moje dzieci nie należą do osób pochłaniających płyny w hektolitrach…
Po ciężkim piątku tydzień później, trwających zmaganiach i huśtawkach w zdrowiu Emi ciocia G. dzwoni i mówi że kiepsko jest. No więc ja dzwonię to naszej rodzinnej i zaprzyjaźnionej od lat lekarki i umawiam się na wizytę. Na wizycie słyszę, że to małe dziecko, że to nie dobrze, że sam organizm sobie nie poradzi, że jak tak dalej pójdzie to szpital i kroplówy!!! i że moje Maleństwo jest ODWODNIONE!!! Myślę sobie kiepsko jest :( ja zła matka ect.…
Walka przez cały weekend coby wypiła dziecina choć kropelkę płynu była masakrycznie trudna, a uwierzcie mi, że nie ma nic w świecie trudniejszego niż robienie coś na siłę nawet jeśli tłumaczymy sobie że to przecież dla dobra maleństwa. Serce pęka gdy widzisz te wielkie zrozpaczone oczy mówiące mamo nieeeee… :)
Jak to w filmach i w życiu bywa są dwa wątki, jeden główny i kilka pobocznych o pracy pisać nie będę ;), a o psie, którego wątek się nie zakończył w rodzinnych rozmowach chętnie :). Podjęliśmy decyzję, z którą się nosiliśmy od początku małżeństwa i mieszkania razem, że kupimy psa. Psina która nas uraczyła wizytą pokazała że poradzimy sobie z kolejnym dzieckiem nawet jeśli ma cztery łapy i sierść :)
Teraz siedzimy przed komputerami, dzieciaki śpią, dwa w łóżeczkach, a jedno na posłaniu pod nogami :)
Emilkowy chorobowy wątek niestety się jeszcze nie zakończył i walka nadal trwa, dziś w związku z tym, że nie dostaliśmy się do przychodni, w akcie rozpaczy skierowałam się do Centrum Zdrowia Dziecka. Pani w rejestracji z wielką łaską mnie przyjęła, choć powinnam się skierować na Niekłańską (a ja tego szpitala nie lubię bo mają rodziców i uczucia dziecka oraz jego ewentualne urazy psychiczne w tak zwanym d.), miałam nieprzyjemność oddać starsze dziecko pod opiekę jakże skostniałego systemu pachnącego jeszcze PRLem. Uczucia jakie uczucia!, przecież to tylko pacjent, kolejny numerek w statystyce, a nie człowiek wrrrr Halo to małe dziecko, a jego rodzice oddają w ręce lekarza to co mają najcenniejszego życie i zdrowie swojej Nadziei. Z tego rozpamiętywania oddaliłam się od sedna. Naczekałyśmy się w poczekalni potem w izolatce, lekarka miła i rzetelna (światełko w labiryncie biurokracji) lecz nie mogąca nam pomóc bo wszystkie stanowiska z kroplówką zajęte, ale się starała, myśmy w tym czasie czekały dalej (dobrze że Emi spała). Suma summarum odbiłyśmy się niczym dwie piłeczki od muru i jesteśmy w punkcie wyjścia. Jutro mamy się dobić do lekarze pierwszego kontaktu, bo w szpitalu nam nie pomogli :(.
Nie opanowane szczęście dopiero wieczorem nas nawiedziło, Emilka wypiła ok 30ml TO SUKCES!!! Choć wizyta jutrzejsza musi dojść do skutku to i tak moja wychudzona i blada mała okruszyna ma w brzuszku kilka kropel życiodajnego płynu :)
poniedziałek, 17 października 2011
poniedziałek, 10 października 2011
UrodzinoChrzestnie
Urodziny Emilkowe połączyliśmy z chrztem. Było dużo przygotowań i sporo stresu. Wrzesień był pod znakiem powrotu do pracy i wielkiego przedsięwzięcia rodzinnego jakim było przygotowanie przyjęcia na 40 osób. Ale się udało :)
Nie ma to jak celebrować święta rodzinne w dużym gronie.
Zamówiliśmy zdjęcia (na które wciąż czekamy), przyjechali bardzo sympatyczni Paparazzi by zrobić reportaż z przygotowań. Ja oczywiście w łazience, Emilka śpi tylko chłopcy jako tako ogarnięci. No więc wyskakuję w sukience (na szczęście), lecz z jedną rzęsą przyklejoną myśląc że to Kasia (chrzestna) przyjechała, a tu niespodzianka. No więc rozmawiam z Paparazzi z jednym zasłoniętym okiem bo głupio to wygląda ;) słyszę że się mała obudziła więc zagarniam Wszystkich na górę, w tym czasie wpada chrzestny (wujo Michał). Emilka rozdrażniona, ogólny rozgardiasz, sukieneczka jeszcze nie wyprasowana, ja z jedną rzęsą i mokrą głową. Emilka się rozkręca w rozpaczy gdy widzi wujka bo jest duży i ma niski głos masakra… a tu miały być zdjęcia piękne i uśmiechnięte. No nic mówię sobie i się ogarniam, rozdaję zadania w między czasie przyjeżdża chrzestna więc jest więcej rąk do pracy bo tu jeszcze trzeba przystrojenie stołu powycinać…
Tak po tysiącu jeszcze czynnościach dokańczających kosmetykę moją, dzieci, domu i dogotowaniu potraw wypadamy do kościoła. I tak już całkiem z uśmiechem doszliśmy do sedna tego dnia.
Emilka się spisała jak należy, końcówka uroczystości w świątyni tylko nieco stała się nerwowa jak stolik z wodą święconą zaczął wędrować na głowie dziecka w bliżej nieokreślonym kierunku. Ksiądz rozsądnie zatem poinformował zgromadzonych, iż zakończy szybciej nim stolik runie na podłogę :)
Reszta pozostaje w pamięci gości, bo ja głównie wydawałam jedzenie…
Powiem tylko na koniec, że kocham celebrować i mieć pełen dom ludzi :) nawet jeśli nie mam czasu ze wszystkimi porozmawiać. Bo ważne jest dla mnie widzieć Wszystkich wokół swojej rodziny.

wtorek, 4 października 2011
Jesiennie
Było fajosko, ciocia Kasia się spisała i cykcykała i cykcykała i konie pokazała…
Już myślałam że się nie spotkamy na jesienne cykanie, bo przecież drewna do kominka
na zimę trzeba było nawieźć, a tego duuużo i daleko było. Więc chłopaki jak na mężczyzn przystało o rodzinę zadbali i popędzili dzielnie nosić te drwa, a my jak to na dziewczyny przystało popędziłyśmy na zakupy ciuchowe…
Dotarliśmy na szczęście do celu choć nieco przesunęło się wszystko w czasie udało się dopaść ciepłe jesienne złociste słonko.
Kasia dzielnie biegała z aparatem na około naszej rozbrykanej rodzinki wyginała się i pstrykała z każdej strony co się da…
Choć w poniedziałek ze skwaszoną miną oznajmiła iż będę ją nienawidzić bo niewyraźne wyszły i perfekcyjna dusz ją boli że to nie to co by chciała… lecz jak zobaczyłam co wyszło jestem szczerze zadowolona z efektu i serce mamy się raduje na widok tak cudnie uchwyconych urwisów:)
Dzięki Ci Kasiu!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)